czwartek, 29 października 2009

FOTORELACJA



Wrzucilismy swieze fotki z wyprawy na strone naszej fotorelacji. To taka wyprawa w skrocie, z ujeciami w co ciekawszych miejscach. Znajdziecie ja pod adresem (pod zdjeciami znajduja sie krotkie opisy - co i gdzie):

http://share.ovi.com/album/wyprawa125.00WYPRAWAWSKROC

Zapraszamy:-)

poniedziałek, 26 października 2009

UDALO SIE:)

I wreszcie, po ponad dwoch miesiacach dotarlismy do domu:) Na motkach pokonalismy dokladnie 8348 km. a w sumie przebylismy przeszlo 9,5 tys. km. (ten dodatkowy tysiac to bylo lenistwo na promie). Trasa zmienila sie w stosunku do pierwotnego planu (przede wszystkim wypadla Jordania, bo nie dostalismy pozwolenia na wjazd), ale i tak zapedzilismy sie na Bliski Wschod i dotarlismy az do Damaszku. Najezdzilismy sie solidnie po 8 panstwach (nie liczac Polski) i zmienialismy dwukrotnie strefy czasowe (w Gruzji bylo +2h w stosunku do PL). Wkrotce wrzucimy jakies bardziej rozbudowane podsumowanie wyjazdu i wyniki naszych testow rzeczy dostarczonych przez Nokia, Modeke, Zippa i Intercars. Jak sobie pomysle o trasie jaka przejechalismy - np. o takich gorach w Turcji, piaskach syryjskich czy dziurach w ukrainskich drogach to powiem szczerze nie wiem jak to wszystko moglo nam sie udac tak gladko, ale udalo sie:)

niedziela, 25 października 2009

SIEDLCE - JESZCZE JEDEN DZIEN W DRODZE I JESTESMY W GDANSKU:)

Jakos tak sie szczesliwie zlozylo, ze ominely nas kryzysy zwiazane z podroza. Nie chcielismy wracac samolotem, nie chorowalismy na dur brzuszny, czy inne paskudztwo, nikt na nas nie obrabowal. Ogolnie nasza wyprawa to zaskakujacy luz:) I na sam koniec pogoda zgotowala nam najtrudniejsze chwile. Gdybym mial powiedziec gdzie bylo najciezej to bylo/jest wlasnie na tych ostatnich kilku etapach. Motocykl to jednak letnia zabawka i jesienna aura nie bardzo pasuje do wielogodzinnego wloczenia sie po bezdrozach bez dachu nad glowa. Naszym skromnym zdaniem frajdy w tym po prostu nie ma. Wczoraj mielismy mgle, deszcz, i ledwie 7C w plusie. Szczere brawa dla Modeki, bo ciuchy nie poddaly sie, chociaz przez 150 km. czyli przez ponad 2h lalo solidnie. Ani kurtki, ani spodnie nie przepuscily atakujacej wody. Gdyby przepuscily nie wiem czy dalibysmy rade dociagnac do Siedlec. Jeszcze jakies 450 km. i jestesmy w grodzie neptuna:) Neptun na zdjeciu jeszcze nie z Gdanska tylko ze Lwowa, ale stojac przed nim, przez chwile poczulismy sie jak w domu:)
Stan licznikow:
Magda 8542
Darek 8239

sobota, 24 października 2009

I ZGODNIE Z PRZEWIDYWANIAMI UTKNELISMY NA GRANICY UKRAINSKIEJ:)

Na granicy Ukrainskiej obowiazuje prosta zasada - nie moze byc szybko i latwo. Kolejka samochodow w Hrebennem jest potworna - na kilka bitych godzin i jak ja zobaczylismy to ogarnal nas szczery strach przed calym tym czasem jaki nas czeka na sporym chlodzie pod niegosicinna chmurka. Wyobrazcie sobie jak sie cieszylismy gdy okazalo sie, ze motocykle jada poza kolejka. Jej, ale byla radocha:) Tymczasem zasada to zasada i szybko byc nie moglo. Najpierw sprawdzono nam dokumenty i niby juz wszysko OK. a tu przychodzi pogranicznik i oddelegowuje nas na parking na godzinne czekanie nie wiadomo na co. Po godzinie mozna jechac, ale... do budynku w ktorym odbywa sie kontrola szczegolowa. Polegala ona na pytaniu czy nie przemycamy czasem narkotykow (juz widze jak taki przemytnik pada na kolana i przyznaje sie do zakazanej zawartosci bagazu przy tej okazji:). Pozniej obwachiwaniu motocykli przez reksia (psinka jak z bajki) i nastepnie... Na parking na kolejna godzine. Nie wiem czy to bylo zagranie pod lapowke, czy czysta zlosliwosc, ale jestesmy juz prawie 3h na granicy i teraz stoimy w kolejce juz po Polskiej stronie. Urzednikow pracujacych na granicy ukrainskiej i caly ten aparat kontroli zegnamy z uczuciem ulgi. Ciekawe co sprawdza komisja z Panem Platinim na czele przed Euro, bo wystarczy wyslac kogos na granice zeby zobaczyc, ze pomysl wspolnej imprezy to dosc egzotyczna historia:)

piątek, 23 października 2009

TOUR DE LWOW

Caly dzien na nogach. Zamiast odpoczywac po wyczerpujacych, dwoch dniach w trakcie ktorych przejechalismy prawie 900 km. (nasz rekord:) zrobilismy sobie dzien Korzeniowskiego i lazilismy do upadlego. Lwow jest kopalnia zabytkow i az zal bierze, ze jedno z najpiekniejszych polskich miast juz w Polsce sie nie znajduje:( Na Cmentarzu Orlat Lwowskich spotkalimy Polonosow opiekujacych sie grobami. Bardzo przejmuja sie wyborami styczniowymi na Ukrainie. Wyglada na to, ze zamiast do Europy, Ukraina wraz z Janukowyczem poplynie w objecia wschodnich 'przyjaciol'. I zamiast zakretu w strone normalnosci bedzie utrwalenie sowieckiego systemu na granicach i w urzedach, dalsze rozkwitanie korupcji i bieda. Oby tak sie nie skonczylo, ale ludzie podobno sa mocno rozczarowani Pomaranczowymi i juz wola zamiast klotni na gorze, zdyscyplinowana opcje prorosyjska. A szkoda, bo jak wskazuja doswiadczenia calego regionu - klocil, czy nie klocil lepiej brnac na zachod niz na wschod.
Jutro chyba ruszamy juz do PL i obieramy kierunek na Siedlce. Bedziemy jechac na Zamosc a dalej Lublin i juz prosto do celu. Jak ktos chce pogrozic nam piescia na trasie to zapraszamy;)

JUZ WE LWOWIE:)

Zaskakujaco szybko poszlo nam znalezienie bazy noclegowej we Lwowie. Warto tu zaznaczyc, ze na Ukrainie szukanie hotelu jest marnym pomyslem. Duzo taniej i lepiej pomieszkacie w prywatnych kwaterach, ktorych jest tu spory wybor. W Odessie bylismy okolo 2 w nocy (juz wyjasnialem dlaczego) i udalismy sie na dworzec kolejowy zeby dorwac kogos z tzw. babuszka mafia (starsze panie oferujace mieszkania/pokoje do wynajecia). Myslelismy, ze juz za pozno i bedziemy teraz przeplacac za hotel, ale mafia dzialala w najlepsze i udalo nam sie wynajac przyzwoite mieszkanie, blisko centrum za 50 zl. doba (taniocha:). We Lwowie postanowilismy tez od razu napierac na dworzec kolejowy, ale jak sie okazalo, tutaj mafia dziala w okolicach Hotelu Lwow (nawet nie wiem gdzie to) i na dworcu babuszkas niet:( Nie ma jednak tego zlego:) W takich sytuacjach niezastapieni sa taksiarze, ktorzy znaja kogo trzeba i juz po 15 minutach mielismy mieszkanie:) A dokladniej ladny pokoj z osobnym wejsciem i wspolna lazienka w pieknej lwowskiej kamienicy:) Warunki duzo lepsze niz w Odessie (czysciej, przytulniej, cieplej:) a cena ta sama. Rodzina u ktorej jestesmy mowi po polsku i jest super sympatyczna. Podajemy namiary dla zblakanych podroznikow, bo z babuszkas nigdy nie wiadomo jak sie trafi i mozna sie sporo nameczyc zeby znalezc dobre warunki a tu lokum sprawdzone i godne polecenia (spimy w centrum z widokiem na przepiekny kosciol sw. Elzbiety a nasze motocykle sa w garazu i to bez dodatkowej oplaty:) Dzwoncie: (032)2314788, pan Ljubomir ul. Wiernih(g)ori 12 nie wiem czy tam H czy G powinno byc:)
Troche mniej teraz leje, wiec ruszylismy na zwiedzanie i poszukiwanie rekwic gumowych (zgodnie z rada Luca - dzieki:) coby docieplic nasze przemarzniete konczyny:)

środa, 21 października 2009

NACIERAMY W STRONE LWOWA

Odessa to zdecydowanie najpiekniejsze miasto na naszej trasie. Wiedzielismy, ze jest warta zobaczenia, ale ze az taka z niej krasawica to nie wiedzielismy:)Trudno oczywiscie rankingowac takie znakomitosci jak Stambul czy Damaszek - kazde z tych miast jest wyjatkowe i zaslugujace na pielgrzymke. Ale jesli mialbym wybrac miejsce do ktorego chcialbym wkrotce wrocic na dluzsze zwiedzanie to bylaby to Odessa wlasnie. Stylowa, elegancka, czarujaca na kazdym kroku. Odessa to mlode miasto, ledwie z 200 letnia historia, ale dzieki temu niezwykle spojne i uporzadkowane architektoniczne. A ze bylo oczkiem w glowie Carycy Katarzyny - osoby o niezwykle wysublimowanym guscie - to praktycznie kazda kamienica zasluguje na osobne zdjecie oraz achy i ochy:) Szkoda, ze tylko jeden dzien spedzilismy w tej perelce, ale robi sie coraz zimniej i trzeba sie spieszyc do domu. Kiedy opuszczalismy Odesse bylo kolo 12C, ale juz za miastem ochlodzilo sie do 7C aby ostatecznie w okolicach poludnia osiagnac 10 i tak juz trzymac do konca dnia. Na nasze szczescie swiecilo slonce i temperatura odczuwalna byla nieco wyzsza, ale i tak dostalismy mocno w kosc. Wyszly wszystkie mankamenty w naszym przygotowaniu do drogi. Po pierwsze, rekawice letnie i wkladka polarowa to juz za malo na takie temperatury. Po drugie do jakichs 13C nasze kurtki z kompletem podpinek znakomicie daja rade i mozna pod spodem nosic tylko bokserki i t-shirt.Gdy temperatura tapnie ponizej 10C trzeba juz miec cos solidnego pod spod (zgrabny polar najlepiej). Ja nic takiego nie mam i marzne ubrany w T-shirty na cebule. Moze cos uda sie kupic we Lwowie, bo i bluza polarowa, i dodatkowe rekawice sa pilnie potrzebne . Musze tez odszczekac co napisalem o niesympatycznych Ukraincach. Troszke za szeroko machnalem tym sloganem. Na statku bylo faktycznie niesympatycznie i na granicy bylo skandalicznie niesympatycznie (sowiecko po prostu, jak juz wspomnialem wczesniej), ale juz w Odessie i na trasie spotkalismy sie z ludkami bardzo otwartymi i usmiechnietymi. Ograniczam, wiec moja krytyke tylko do wytluszczonych wczesniej grup - posowieckich urzedasow na granicy i pracownikow Ukrferries (tez jeszcze przynajmniej jedna noga bedacych w czasach przedpierestrojkowych). Poza tym jest przynajmniej tak milo jak w PL:)
Podkrecilismy tempo (jedziemy teraz 80-ka) i ominelismy Moldawie. Nie mamy ochoty tracic czasu na kolejnych granicach i nie mamy tez kasy na lapowki dla pogranicznikow republiki zwanej z angielska Transdniestr'em (nie wiem jak ja nazywamy po polsku, sorry, ale trase opracowuje w englishu). To takie niby panstwo, nieuznawane nawet przez Koree Polnocna:) Swoisty skansen komunistyczny, niestety z prawdziwymi ludzmi uwiezionymi w tym paskudztwie. Chcielismy zobaczyc jak toto wyglada, ale po wniesieniu zaskakujacych oplat na ukrainskiej granicy (120$ sam nie wiem za co) juz nie dzwigniemy wymuszania kasy na granicy z Transdniestr'em. Bo, ze wymuszenia beda to jest pewne. Tam juz sie nikt nawet nie probuje maskowac z korupcja.
No wiec polecielismy na Kijow po czym odbilismy na E50, czyli juz na Lwow. Bylo zimno, ale jechalo sie bez wiekszych przeszkod (warte odnotowania, ze Policja nam 2xsprawdzala dokumenty - na szczescie trwalo to krotka chwile) i pobilismy dzienny rekord przebytych kilometrow. Nakrecilismy ich dzisiaj 466:)
Nasze liczniki:
Magda 7795
Darek 7488

Ps. We Lwowie postaram sie uzupelnic fotorelacje. Nie mielismy na to czasu w Odessie, ale nazbieralo sie pare fajnych miejsc ktorymi chcemy sie pochwalic, wiec wezme sie za temat solidniej.

wtorek, 20 października 2009

JUZ W ODESSIE:)

Najpierw to co dobre a pozniej bede narzekal. Spedzilismy na promie dwa dni pograzajac sie w przyjemnym lenistwie:) Przez wieksza czesc rejsu bylo cieplo, swiecilo slonce (to za dnia oczywiscie w nocy bylo normalnie, czyli ciemno, ale za to jakie niebo rozgwiezdzone:) i nie rozwodzac sie zbytnio, bylo przyjemnie. Wspomnialem o szansie na delfiny i zgadnijcie co. Byly!!!:) Mniej wiecej na srodku Morza Czarnego do statku zblizylo sie cale stado wesolych delfinow. Skakaly, plynely w nasza strone, mielismy je prawie na wyciagniecie reki. Cos cudownego. Zrobily show jak w delfinarium w ktorym zreszta nigdy nie bylismy, wiec byl to nasz pierwszy kontakt z tymi inteligentnymi stworzeniami. Chocby dla tych kilku minut wscieklej radochy warto bylo pozbyc sie resztek oszczednosci na drogie bilety promowe:) Razem ze swiezo poznanym Slowakiem biegalismy po statku i darlismy sie do siebie namierzajac kolejne popisy naszych morskich przyjaciol:) Ale bylo fajno! W samej Odessie tez jest swietnie, tzn. az zaskakujaco pieknie. Miasto nie zostalo zrownane z ziemia, jak wiekszosc Polski w czasie II woj. swiatowej, i w zwiazku z tym cala starowka i wszystkie zabytkowe budowle zachowaly sie w oryginalnym ksztalcie. Zero sladow komuny. Nie widac blokowisk. Czujemy sie jak w Paryzu lub (moim ulubionym) Budapeszcie. A teraz male narzekanie. Po kontakcie z sympatycznymi Gruzinami przyszedl czas na niesympatycznych Ukraincow. Juz na promie obsluga byla wyjatkowo niemila i leniwa. Gruzini tez mieli na kazdym kroku potworne problemy z organizacja - trudno bylo uzyskac pewna informacje i cokolwiek zalatwic - ALE wszystko bylo neutralizowane szczerym usmiechem i checia pomocy. Na promie nie bylo ani usmiechu, ani checi pomocy. Na szczescie za duzo kontaktu z zaloga nie mielismy. Ten klimat paskudny na promie byl ostrzezeniem, ze chyba Ukraincy juz nie tacy rowni. I po tym sygnale nadeszla burza w postaci granicy ukrainskiej. Na zly poczatek slamazarne oproznianie promu. Czekalismy na pokladzie towarowym bite 6 godzin zeby pozwolono nam zjechac do portu. Dalej jeszcze gorzej. Byla 21:30 kiedy zabrano sie za nasze paszporty a z przejscia wyjechalismy o 1 w nocy. W miedzyczasie musielismy cierpliwie czekac az celnicy pobiora lapowki od gruzinskich kierowcow. Jako turysci raczej nic dac nie moglismy, wiec przesunieto nas na koniec kolejki. Co ciekawe kolejka skladala sie z 5-ciu samochodow. Doslownie z 5-ciu! Tiry byly zalatwiane w innym miejscy. I te 5 samochodow odprawiano prawie 4h. Koszmar! Organizacja urzednicza jasno wskazuje jaki dystans dzieli Ukraine od Europy. Jest jej tak blisko do UE jak drodze z Gdanska do Suwalk do niemieckiej autostrady. Biurokracja dziala na sowieckim wzorcu i zeby to zmienic trzeba bedzie duzo paliwa, zapalek i cierpliwosci. No, ale nic. Wjechalismy a tu juz z urzedasami kontaktu nie mamy i mozemy cieszyc sie piekna, zabytkowa Odessa:)

sobota, 17 października 2009

CALA NAPRZOD KU MORSKIEJ PRZYGODZIE:)

Bilety byly tak jak mialy byc:) Kobieta z Instry okazala sie super mila. Pomogla nam wszystko szybko zalatwic a z tego co widzielismy nie wszyscy mieli tyle szczescia. Gorzej bylo juz przed samym promem, bo male jest pakowane na koncu i czekalismy z dobre 2h az pozwolono nam wejsc na poklad (nie wiedzieli co z nami zrobic). Pozniej jeszcze 1h na motocykle (my juz bylismy w kajucie a one jeszcze czekaly w porcie) i gotowe. Za 45 min. mamy wyplywac i zaczyna sie przygoda czarnomorska. Ponoc jest szansa zobaczyc delfiny. Sprawdzimy:)
Sami zobaczcie jaka mamy przytulna kajutke. Pelen luksior:)

piątek, 16 października 2009

NAJWIEKSZE ZAGROZENIE NA GRUZINSKICH DROGACH? KROWY:)

Nie kierowcy wariaci jak w Turcji, powszechny brak znajomosci elementarnych zasad ruchu drogowego jak w Damaszku, czy stromidla potworne z Kurdystanu. W Gruzji najwieksza przeszkoda dla kierowcy sa krowy. Krowy pojawiaja sie bez jakiegokolwiek nadzoru w najdziwniejszych miejscach i okolicznosciach. Zaobserwowalem np. krowy myslicielki. Stoja one na srodku drogi i mysla. Nie ruszaja sie, nawet leb im nie drgnie. Zastygle w bezruchu wspominaja pewnie zielone pastwiska z wiosny albo jakiegos przystojniaka z fajna lata na czole. Sa tez krowy spacerowiczki. Te wylaniaja sie z krzaczorow i spaceruja w poprzek drogi. Sadzac z ich zachowania, mama krowa im przekazala, ze maja bezwzgledne pierszenstwo przed nadjezdzajacym samochodem. Wyodrebnilem jeszcze krowy obserwatorki i krowy manifestujace. Obserwatorki staja nagle w miejscu i cala gromada - na raz - obserwuja punkt w oddali - wszystkie patrza w te sama strone co dodaje scenie uroku. I na koniec krowy manifestujace. Wloka sie one cala zgraja, zajmujac przy tym czesto cala szerokosc jezdni i najwyrazniej domagaja sie czegos. Wyglada to troche jak mobilna wersja blokad drogowych organizowanych w PL calkiem niedawno przez Pana Premiera Leppera. Krowy tez pewnie maja swoje zadania, nie gorsze od Pana Bylego Premiera i domagaja sie np. odejscia stajennego, bo zbyt postepowy i katuje je muzyka powazna, albo udzialu w projektowaniu gospodarstwa, czy zarzadzaniu powiatem. W kazdym razie wszystkie krowy, niezaleznie od mojego pogrupowania, daja sie solidnie we znaki kierowcom i dodaja kolorytu gruzinskim drogom:)

WE HAVE THE TICKETS (ALMOST):)

I've decided to write a few words in english as I'd like to show (to Giorgi and englishspeaking girls we met in the park today) how the ordinary report from our trip calendar looks like and what I'm usually writing about. So going back to the topic of our tickets. We almost have them:) Giorgi made a phone call first thing in the morning to the Instra office in Poti and a lady (the one who is helpful) said the tickets are ready to be picked up from the desk. Knowing Instra I'll believe it when I see them or better grab them from this desk:) Anyway according to the info we got we're supposed to be tomorrow morning in the port and our sea adventure is about to begin:) The whole trip to Odesa takes roundabout 48 hours and during the trip there will be no contact with us as there's no GSM reception on the ship. Big thanks to Giorgi for a very nice stay at his guesthouse. Visit him and you'll see how hospitable Georgians are:) A little off topic on the end. We were talking with Giorgi of a politics today. I'm not going to report everything which was risen up. But there was one topic worth to be mentioned. In Georgia the subject of rebellious republics (Abchasia and South Osetia) and Russian part in this issue is especially alive (as we all know there was a war in August 08). Giorgians take every chance they have to put a pressure on Moscow and force them to change the politics in a region which means - cut their interference in Georgian's internal decisions (all about the northern borders). One of the ways to achieve that is an official protest to the Olimpic Games Commitee in order to cancel the Winter Olimpic Games in Sochi, which are planned for 2014. As my grandmother used to say It's always worth to try. But is any of you still believe in a spirit of Olimpic Games? It was always a business but after the 'feast of sport' in Bejing it's nothing more than a business. And I see no chance anybody will consider seriously the cancellation of WOG in Sochi due to the Russian's occupation of Georgian teritory. Would you agree?

Z KUTAISI DO POTI - MORSKA PRZYGODA CZEKA:)

Sklecilem wielkiego posta, i to w englishu, po czym go skasowalem przez przypadek, wiec z racji wkurzenia potwornego (!!!!!) tylko krotki raporcik. Spalismy u Giorgiego ktorego Guesthouse mozecie znalezc w Lonely Planet. Miejsce polecamy, bo jest tam bardzo sympatycznie, blisko centrum,w dobrej cenie (25 za glowe) i dogadacie sie po angielsku (Giorgi wlada doskonale englishem). Poza tym mozecie w garazu zaparkowac moto co bardzo ulatwia zycie. A my lecimy wieczorkiem do Poti, bo trzeba juro z ranca zameldowac sie w porcie. Podobno mamy bilety, ale jeszcze nie w garsci, wiec szampana nie otwieramy (jeszcze).

czwartek, 15 października 2009

KUTAISI - GRUZJA

Proba zakupu biletow udana tylko czesciowo, tzn. biletow nie mamy, ale mamy obiecana rezerwacje. Jak sie okazalo sprzedaz w okienku zaczyna sie dopiero w piatek, albo w sobote. Zalezy kiedy doplynie prom. Jak prom w porcie - bilety wedruja na lade. Jak prom sie opoznia - sprzedaz wstrzymana. Jutro mamy dzwonic zeby potwierdzic czy prom bedzie zgodnie z rozkladem i trzeba pedzic na sobotni ranek do Poti. Co zabawne, normalnie nie ma czegos takiego jak rezerwacja. Stoi sie po prostu w kolejce i dla kogo zabraknie biletow, ten wraca za tydzien. Mielismy jednak farta i trafila nam sie w biurze mila Pani, ktora nie przerazila sie moim polsko-rosyjskim, i obiecala w drodze wyjatku zrobic rezezerwacje. Czy to zadziala zobaczymy:) A moj rosyjski to dopiero wesola historia:) Jak czesto Polacy nieznajacy rosyjskiego, mowie po polsku ze wschodnim akcentem i znieksztalcam slowa na czuja, tak coby brzmialy jak ruskie. Czasami sie udaje a czasami ludzie robia oczy jakby sluchali odczytu poezji swinek morskich:) Ale co robic jak angielskiego szukac ze swieczka w Gruzji. No i wypada o tym Kutaisi z tytulu chociaz odrobinke. Miasto jest w Gruzji uwazane za wyjatkowo urocze i bardzo polecane turystom. Nie tak bardzo jak wizyta w gorach, ktora musimy odlozyc na nastepny raz (bo, ze bedzie nastepny raz do Gruzji to pewne), ale prawie tak bardzo jak Tbilisi i Batumi. Faktycznie mozna w Kutaisi znalezc duzo ciekawych uliczek. Jest stara dzielnica zydowska, z ciagle dzialajaca synagoga. Sa koscioly majace po tysiac lat. I cala masa kamieniczek wymagajacych pilnego remontu. Batumi nam sie bardziej podobalo, ale i tu jest na czym oko zawiesic. Zreszta Batumi nam sie podobalo bardziej niz wiele miast jakie mielismy okazje zobaczyc:)
Stan licznikow:
Magda 7171
Darek 6860
Przejechalismy juz ponad 6,5 tys. kilometrow:)
Ps. Roznie u mnie z pamiecia do nazw miast, ale Kutaisi zapamietalem od razu. Prawda, ze wpadajace w ucho? :)

środa, 14 października 2009

POTI, CZYLI DZIURA W MAPIE

Wyskoczylismy do Poti po bilety na prom. Odradzono nam wyprawe do Soczi, bo rosyjscy pogranicznicy moga nas zawrocic z granicy. Podobno czesto upieraja sie, ze wpuszczaja tylko Gruzinow i Rosjan. I w takim ukladzie wraca sie do Batumi. Nie bedziemy ryzykowac, bo promy sa okropnie drogie i na podroz w dwie strony nas najnormalniej nie stac. A poza tym jakby mi sie taka akcja trafila to ucierpialyby nasze, i tak marne, stosunki z Rosja, bo bym takowego urzedasa prawdopodobnie zamordowal na miejscu. Omijamy wiec Soczi i nastawiamy kompasy na Odesse. Jesli oczywiscie uda nam sie kupic bilety. Jesli sie nie uda to wracamy przez Turcje, ale tego wolelibysmy uniknac, bo trzeci przejazd przez Turkiye zalatuje nuda. Z tymi biletami jest trudna sprawa. Nie wiedziec czemu biuro bylo dzisiaj zamkniete. Podobno jutro ma byc OK. ale to nic pewnego:) Na prosbe o rezerwacje mejlowa zawsze ta sama odpowiedz: potrzebne sa kopie ID i zarezerwujemy. Jak wysylam kopie, to jakims cudem nigdy nie dochodza a inne mejle dochodza zawsze. Zawodowcy w ukrainsko-gruzinskim stylu (Ukrferries):) Jeszcze zdanie o Poti. Spodziewalismy sie miasteczka portowego w stylu malego Batumi a tymczasem jest Poti dziura straszna. Pare sklepow na krzyz, dwie pijalnie piwa i klub emeryta na lawce w tzw. centrum. La masakra:) Do tego jeden hotel z 3* i cena 120 Lari (!!!) za pokoj. Zaznacze tylko, ze spalismy w rewelacyjnym, wypasionym, 4* hotelu blisko plazy batumskiej za 50 Lari. Bylo tam tak kumpelsko, ze machnelismy sobie zdjecie z ekipa City Star (tak sie nazywa obiekt). Ale wrocmy do Poti. Ze stancjami tam tez nieciekawie, bo wszystko na zatylku zatylka (zlagodzilem na potrzeby osob nieletnich:). Nie bylo sie wiec co zastanawiac. Ucieklismy z dziury nieco na poludnie i w ten sposob wyladowalismy w oldschoolowym hoteliku prowadzonym przez urocza starsza Pania. Placimy 25 Lari za pokoj, jest skromnie, czysto, w zupelnosci wystarczajaco. Jutro nastepna proba zakupu biletow a czasu coraz mniej, bo prom juz w sobote.

wtorek, 13 października 2009

ZASKAKUJACA KUCHNIA GRUZINSKA

Pozytywnie zaskakakujaca. Najlepszego jedzenia spodziewalismy sie w Turcji i Syrii. Tymczasem Syria zdecydowanie rozczarowala i falafele bardziej smakowaly nam w Izraelu. Turcja nieco lepiej, ale tez bez milych niespodzianek i najlepszym podsumowaniem bedzie fakt, ze najsmaczniejsze tureckie kebaby jedlismy w Berlinie, Hamburgu czy Kolonii (wyjatkiem jest Cag Kebab - dobry na piatke, to bylo radosne odkrycie). Gruzja miala byc jedynie ciekawostka a stala sie gwozdziem programu. Katchapuri i Hinkali to najlepsze rzeczy jakie jedlismy podczas tej wyprawy. Pierwsze to placek w ksztalcie lodki z duza iloscia slonawego sera i jajkiem sadzonym na najwyzszym pokladzie. Drugie to duze pierogi wypelnione doprawionym rosolem i np. grzybami, miesem, serem itd. Palce lizac! Do tego ceny w Gruzji bardzo zachecaja do odwiedzania restauracji. Takie Katchapuri po ktorym nic juz wiecej nie dacie rady zjesc kosztuje 6-7 zl. a porcja pierozkow zapewniajacych maksymalne wypchanie zoladka to 5 zl. Poza tym nikt nie probuje cie naciagnac przy placeniu rachunku co jest norma w Turcji (max bezczelni potrafia byc) i Syrii (mniej dotkliwe, bo taniej). Te obyczaje handlarzy wkurzaly nas dosc mocno, zwlaszcza, ze ludzie czesto sympatyczni a jak przyjdzie do kasy to kreca ile wlezie. W Gruzji juz zupelny luz i nie trzeba zerkac czy przypadkiem nie placimy wg kosmicznego cennika. A ludzie tez fajni, nawet bardzo:)
Jedzenia nie fotografowalem. Zamiast tego wieczorne ujecie tanczacej fontanny (do muzyki sie rusza) i najlepszej knajpki od Hinkali.

poniedziałek, 12 października 2009

BATUMI W POLOWIE PAZDZIERNIKA - KROTKIE SPODENKI I KAPIEL W MORZU:)

Batumi to taka Polska przed nastu laty. Sa radzieckie samochody, rozkopane chodniki, buduje sie nowe hotele, w sklepach duzo niemieckich produktow spozywczych zapelniajacych braki rodzimej produkcji i bloki powciskane miedzy zabytkowe kamienice (te zostana i nam, i im na dlugie lata - taka pamiatka po zarazie sowieckiej). To wszystko sa obrazy bardzo swojskie i od razu czulismy sie tu jak u siebie. Do tego jest cos o czym sie za komuny tylko marzylo - palmy pod blokami i parki z intensywnie zielona roslinnoscia. Jest swietna pogoda i ciepla woda. Taka egzotycznosc z ciagle jeszcze socjalistycznym klimatem. Poplywalem dzisiaj w morzu, dlugie rekawy zostaly w hotelu - wracac sie do domu odechcialo:) Widac, ze Gruzja podnosi sie z kolan, otrzepuje z sowieckiego ucisku i zaczyna zywo rozwijac. Ciekawe jak z cenami nieruchomosci, bo jesli jeszcze nie dopadla ich banka spekulacyjna to mieszkanie w Batumi moze byc fajna opcja na stare lata:)

BATUMI - GRUZJA

Na pytanie czy Gruzja to goscinny kraj moge opowiedziec taka historyjke. Przekraczamy granice poznym wieczorem i dopiero kolo 22-ej jestesmy w okolicach Batumi. Ciemno, widac niewiele i nie wiadomo gdzie tu rozstawic nasza dwojke. Myslimy sobie: moze camping? W koncu jestesmy nad morzem, wiec jakis byc musi. Wpadamy na stacje paliw, pytamy o ten camping co to go sobie wymyslilismy, a tu przysluchujacy sie naszej rozmowie czlek z samochodu obok wola, ze nie potrzebny namiot, bo nas zabiera do siebie na chate. I tak wyladowalismy u Gany (Dzany). Poznalismy jego rodzine. Za chwile wpadli jeszcze sasiedzi. W tym znany (podobno)w Gruzji tancerz baletowy, ktory dobrze mowi po angielsku, bo tanczyl w roznych miejscach na swiecie a poza tym ma zone Australijke (akurat dzwonila, wiec i z nia mialem okazje pogadac - tanczy w Paryskim Moulin Rouge - sorry pewno z bledem napisalem). Bylo milo i do poznej nocy, tym pozniejszej, ze trzeba bylo przestawic zegarek o godzine do przodu. Wino gruzinskie pyszne a ludzie w deche. Takie nasze zapoznanie z nastepnym panstwem.
Na zdjeciach Gana z zona i dzieckiem oraz Shota (tancerz).

niedziela, 11 października 2009

POZEGNANIE Z TURCJA - MALE PODSUMOWANIE - TURCJA/SYRIA

300 km. przez gory i jestesmy w Gruzji:) Z tej okazji pare praktycznych uwag z tego co juz za nami. Syria to tanie posilki (np. falafele za 1 zl.) ale tez dosc surowa/uboga kuchnia w dodatki. W porownaniu do Turcji, duzo mniej zielonego znajdziecie na stole a jesli juz to glownie miete za ktora w tej formie nie przepadamy. Noclegi w stolicy drogie potwornie, zwlaszcza patrzac na oferowany standard (np. 50$ za cos co kiedys bylo luksusem a dzisiaj juz tylko zwykla noclegownia).Poza Damaszkiem jest juz zdecydowanie taniej i mozna nocowac za mniej niz 20$ dwojka. Problemem jest wybor miejsca, bo moze byc tanio, ale za to w pokoju znajdziecie wspollokatorow ze swiata insektow. Plaze piekne i szerokie, ale zasmiecone. Syryjczycy robia wszystko, by zniszczyc to co dala im natura i wszelkie smieci wywalaja pod siebie. Jest to powszechnie akceptowane i normalne a ja spacerujacy dwa kilometry z plastikowa butelka w poszukiwaniu smietnika, budzilem wesolosc - lepiej wywalic tu i teraz przeciez. Tego brudastwa (bo jak to nazwac) akurat w Syryjczykach bardzo nie polubilem. Jest jeszcze poblokowany internet i zastraszeni ludzie. Niby wszystko OK. ale jak pogadalem z nauczycielem angielskiego w Hamie o polityce (ogolne pierdy w stylu - tyle tu zdjec prezydenta to go bardzo lubicie i dlaczego net zablokowany - nic wyszukanego) to na koniec ostrzegl mnie zebym nie gadal o takich rzeczach np. w hotelu, bo tam czesto sa donosiciele i moge miec problemy. Jeden z rozmowcow przyznal tez szczerze, ze za krytykowanie prezydenta mozna trafic do paki. Sorry, ale takie uklady polityczne w ktorych zatyka sie ludziom usta i prezentuje swoja podobizne, jak jakiegos bozka, na kazdym kroku to ja mam za przeproszeniem gdzies. Teraz juz tylko pozytywnie:) W Syrii jest bardzo bezpiecznie. Wloczylismy sie po ulicach rozswietlonych, ale i tych pod ciemna gwiazda i nie bylo nigdy nieprzyjemnych incydentow. No i ludzie. Najwieksza zaleta tego panstwa. Otwarci, pomocni i bardzo pozytywni. Naprawde wyjatkowe jest podejscie Syryjczykow do obcych (czytaj turystow). Jak macie problem to zawsze ktos pomoze i nawet w turystycznej okolicy nie bedzie domagal sie za to bakszyszu (jak np. w nieodleglym Egipcie). Jak dodamy do tego mase zabytkow i ciekawych miejsc to zdecydowanie warto tam wyruszyc. Wjazd motocyklem bedzie Was kosztowal 110$, czyli calkiem sporo + wiza. Turcja. Ta to potrafi byc potwornie droga. Za sredni obiad, w sredniej knajpce przy autostradzie zaplacicie nawet i 80 zl. na dwojke. Poza tym ceny potrafia rosnac jak tylko cos nie jest opisane i lepiej pytac przed zamawianiem niz pozniej ogladac zawyzony o 300% rachunek. Jest tez spory kontrast w samej Turcji. Czesc zachodnia to wielka dojarnia turysty. Nawet wejscia do muzeow sa absurdalnie drogie. Poza tym kierowcy czym blizej Stambulu i Anakary tym bardziej bezmyslni i niebezpieczni w swoich poczynaniach. Czesc wschodnia juz spokojniejsza, mniej zadeptana i tansza. Sporo zaplacicie tez w Turcji za noclegi. Stambul przemilcze (gruba przesada) natomiast w mniejszych miastach dwojka to 80-100 zl. Paliwo najdrozsze na swiecie - prawie 7 zl. za litr. Ale ludzie sympatyczni, prawie jak w Syrii, widoki wspaniale a zabytkow na kilka panstw by starczylo. To tyle spostrzezen:) W obu panstwach nam sie bardzo podobalo i pewnie jeszcze tam kiedys wrocimy.
Ps. Zdjecia z naszego ostatniego etapu w Turcji.

piątek, 9 października 2009

ERZURUM 2011 - TURCJA

Za dwa lata Erzurum bedzie gospodarzem zimowej uniwersjady i cale miasto juz pomalu zaczyna zyc ta impreza - drukuje sie broszurki reklamowe, remontuje hotele, rozbudowuje obiekty sportowe. Samo miasto jest mrozne, ale z suchym, gorskim klimatem dzieki czemu dobrze znosi sie niskie temperatury. W tej chwili (kolo 20-ej) jest jakies 10C a w dzien bylo nawet i jeszcze zimniej (nie wiem, ile ale moj stroj wzbogacil sie o kalesony:). To dla nas spora zmiana po syryjskich upalach:) Jako milosnik miecha od razu pokochalem to miasto:) Serwuja tu Cag Kebab, ktorego nie znajdzie sie w wielu miejscach Turcji. Jest to kebab przygotowywany z miesa owczego, pieczony na takim niby ognisku i to w poziomie a nie jak to zwykle sie robi na pionowym ruszcie. Jak smakuje? Mmm...mlask, mlask:) Przy okazji wizyty w knajpie przdekonalem sie, ze latwo sie tego miesa wcale nie kroi:)

czwartek, 8 października 2009

KURDE, ALE GORY:) - KURDYSTAN

Stromo, stomiej, Kurdystan. Tak to powinno byc:) Wdrapalismy sie na ponad 2 kilometry a na dlugich odcinkach nie bylo nawet asfaltu tylko kamulcowata nawierzchnia mogaca sluzyc za pole do testowania opon. Czekalem kiedy pekna nasze, ale nie pekly (odpukac). To byl prawdziwy wycisk, ale jaki przyjemny wycisk. Zadna wyprawa samochodowa nie dostarczy takich wrazen jak wloczega motocyklem. Wiatr wdziera sie do kasku, owiewa z kazdej strony, czuc swieze gorskie powietrze i zmiany temperatur - wraz z wysokoscia - na wlasnej skorze. Niezwykla sprawa!
Dzisiaj nocujemy w Erzorum na ponad 1,8 tys. metrow - jest chlodno i z kazdego punktu w miescie widac szczyty gorskie:)

środa, 7 października 2009

UCIECZKA PRZED FRONTEM - TURCJA

Mielismy niezlego pietra dzisiaj pare razy. Najpierw byl front atmosferyczny, ktory przewalal sie z naszej prawej strony. Tzn. my jechalismy sobie na polnoc a na wschodzie szalal wiatr, deszcz i bylo zupelnie ciemno. Wszystko to dzialo sie tuz obok nas. Zreszta zerknijcie na zdjecie. Widac jak posepna chmura, sunac brzuchem po ziemi, wtacza sie za Magde. To byl moment kiedy front nas dopadl i w poplochu schowalismy sie pod dachem jakiejs fabryczki, produkujacej licho wie co. Szczesliwie po paru chwilach calosc przesunela sie o sto metrow od drogi i popedzilismy dalej przed siebie. Przez caly dzisiejszy etap, wichura, blyskawice i ulewa deptaly nam po pietach. Wyleczyly nas te warunki pogodowe z chocby proby rozbijania namiotu. I tu znowu nas dopadl cykor. Namiotu nie ma co stawiac, bo cyklon za miedza no to szukamy hotelu. A hotelu ni ma. Mijamy kolejne pustkowia, robi sie zupelnie ciemno a tu nic. Co tu robic? W dodatku na drodze pojawily sie wojskowe checkpointy, udekorowane wozami opancerzonymi i wojakami z dluga bronia. Czekalismy tylko na kurdyjskich partyzantow wyskakujacych zza krzaka. Czulo sie, ze konflikt jest tylko przygaszony i ta cala wojskowa heca nie jest jedynie dmuchaniem na zimne. A jeszcze do tego wszystkiego Kurdystan okazal sie terenem mocno gorzystym, z potwornie trudnymi drogami, z ktorymi trzeba bylo zmierzyc sie juz po zmroku (czego mielismy unikac, bo ani to ladnie po ciemniaku, ani bezpiecznie). I tak nam zlecial caly dzien na uciekaniu przed marna pogoda i szukaniu miejsca do spania. Ostatecznie wyladowalismy, lekko podlani, w kiepskim motelu jakies 20 km. za Bingol - 100 tys. miastem z trzema hotelami bez wolnych pokoi.

NAJBARDZIEJ MILA PRZYGODA NA TRASIE - SYRIA

Po rozstaniu z Danielem wyruszylismy w kierunku granicy tureckiej. Jechalismy, jak zwykle, do zmroku a pozniej postanowilismy rozbic gdzies namiot zeby zrobic krotkie kimanko przed dalsza trasa. I tu przytrafila sie sprawa przemila. Zapytalismy w restauracji czy mozemy obok nich pacnac naszego tenta a tu wlasciciel mowi z usmiechem, ze nie, bo nas zabiera na nocleg do swojej rodziny i dostaniemy osobny pokoj na dodatek. Ugoscili nas po krolewsku! Bylo spotkanie z cala familia i wesola pogadanka na migi:) Faktycznie mielismy caly pokoj tylko dla siebie, sterylnie czysta posciel a rano pyszne sniadanie. Po prostu wspaniali ludzie. Jak sie okazalo nie Turcy tylko Kurdowie. Uwielbiamy Kurdow i mamy nadzieje, ze kiedys beda sie mogli cieszyc wlasnym panstwem. To dopiero bedzie goscinny kierunek!
Stan licznikow:
Magda 6106
Darek 5789
Prawie 5,5 tys. za nami:)
Mala aktualizacja: Jestesmy juz w Turcji a dokladniej w Siverek, czyli miescie bardziej kurdyjskim niz tureckim. Co objawia sie tym, ze dostajemy granaty (o owocach pisze:) na ulicy, nie musimy placic za desery w restauracji i saczymy herbe litrami podczas pogadanek z lokalsami. Zaraz pedzimy dalej. Gruzja coraz blizej:)

wtorek, 6 października 2009

WSPOLNE ZWIEDZANIE - SYRIA 04-05.10.09

Po nocy spedzonej w bardzo tanim hotelu w Hamie (mielismy przytulna trojke). Popedzilismy na podboj jednej z najwiekszych atrakcji Syrii - zamku Krak des Chevaliers. Daniel nas namowil na ten wypad i zaplanowal przejazd. Pedzilismy, wiec jego trasa, co oznaczalo ekstremalny OS:) Drogi byly co prawda przez caly czas asfaltowe, ale za to waskie, krete i podjazdy tak strome, ze trzeba bylo jechac miejscami na jedynce (znaczy my musielismy:) Warto bylo, bo zamek faktycznie jak z bajki, ale jednak nie tak duzy jak sobie wyobrazalem i rozmiarami do malborskiego mu daleko (nie tam zebym nanarzekal - takie spostrzezenie tylko). Co ciekawe trase jaka jechalismy omineli znajomi Grecy (poznalismy ich w Hamie). Stwierdzili, ze za trudna i pojechali na okretke a mieli do dyspozycji wypasione Africa Twins:) No, ale Daniel to wyjatkowo wyczynowa para kaloszy - wloczy sie szutrami i po pustynnych piaskach, spi pod golym niebem, i nie nosi kasku (przynajmniej w Syrii:). W pewnym momencie zamienilismy sie na motki i mialem okazje przejechac sie jego Transalpem. Teraz rozumiem jaka jest roznica miedzy malym litrazem a profesjonalnym turystykiem:) Zreszta po przejazdzce Stringers (Daniel czyli) stwierdzil, ze ekstremalni to jestesmy my, bo nasz sprzet zapewnia solidny masaz wiadomej czesci ciala:) Spedzilismy z Danielem dwa dni i bardzo mu za nie dziekujemy. Jest super gosciem z masa pozytywnej energii - moze wyskoczymy razem do Afryki:) Druga noc spedzilismy w Dead Cities - opuszczonych z niewiadomego powodu miastach z okolic 3-4 wieku, zreszta niezle zachowanych. Wyobrazcie sobie co to za czad - odludzie, nie ma zywej duszy, tajemnicze budowle dookola Was i jeszcze ta nazwa pod jaka znaja te okolice miejscowi - Ghosts City - brrr. To byl biwak:)

sobota, 3 października 2009

A TO CI NIESPODZIANKA NA PUSTYNI - SYRIA

Pomykalismy sobie beztrosko w strone Aleppo typowa syryjska droga, czyli: pustynia, gorac jak w piekarniku, i kurz piaskowy szaleje jak wieje (dzisiaj wialo). I w takich to niepolskich okolicznosciach przyrody spotkalismy Daniela pedzacego swoim Transalpem z Jordani a wlasciwie ze Szczecina, bo tam zaczal swoja trase. Teraz jedziemy razem:) Wyobrazacie sobie jakie wrazenie robi nasza trojka - toz to prawdziwa polska wyprawa krzyzowa:) Jutro wyskoczymy razem pozwiedzac opuszczone pustynne miasta nazywane martwymi - mam nadzieje, nie dlatego, ze nikt zywy stamtad nie wraca. A pewnie potem Daniel wroci na swoj szlak i do transalpowego tempa, bo teraz zwolnil i dostosowal sie do naszego malolitrazowego klusa. No chyba, ze starczy mu cierpliwosci na dluzej:)
Na fotkach: ja na pustynnym szlaku i nasze trzy motki przed hotelem.
Ps. Adres bloga Daniela: www.onthemove.blox.pl

piątek, 2 października 2009

ZMIANA TRASY - NIE JEDZIEMY DO JORDANII

Niestety nie dostalismy pozwolenia na wjazd pozyczonymi motocyklami do Jordanii a bez takowego pozwolenia przez granice nas nie przepuszcza (szkoda, ze motki jednak nie sa nasze). Nie dostalismy tez odmowy w sensie europejskim. Tzn. nikt nie powiedzial wprost - 'nie wolno'. Po prostu odwlekano jakakolwiek decyzje tak dlugo, zeby nam ten wjazd uniemozliwic. Nadzwonilem sie do tej nieszczesnej, jordanskiej ambasady (a drogie sa polaczenia do Berlina, zwlaszcza juz z trasy) i namejlowalem, ale wszystko bezskuteczne. Na mejle reakcji zadnej a na telefon za kazdym razem przelaczanie od osoby, do osoby i od nowa szukanie o co chodzi + stala formulka, ze jeszcze tydzien, i na pewno otrzymamy mejlem stosowna decyzje z Ammanu (to az wladze ze stolicy musza tu przemowic) oraz uspokojenie, ze zwykle tyle to trwa i wszystko jest OK. Dluzej juz czekac nie mozemy, trzeba jechac dalej. Na szczescie, ilosc atrakcji za nami i tych ciagle przed nami powoduje, ze specjalnie plakac po Jordanii nie bedziemy. Moze wyskoczymy tam przy innej okazji, ale to dopiero jak przejdzie nam nerw na jordanskich urzedasow z berlinskiej ambasady i ich niespotykanie olewcze podejscie do petenta. No nic, Damaszek jest naszym najbardziej na poludnie wysunietym celem. Skoro osiagnelismy punkt zwrotny to nadszedl czas na male podsumowanie:
- przejechalismy przez 6 panstw i dotarlismy na Bliski Wschod
- pokonalismy ponad 4500 km. bardzo zroznicowana i trudna trasa - byly gory, szlaki pustynne i krete serpentyny dziurawe jak ser szwajcarski
- motocykle dzialaja bezusterkowo - w ramach obslugi sprzetu wykonalismy przeglad w tureckiej Adanie i 2 krotnie naciagalismy lancuch w moim motocyklu a raz w Magdy.
Teraz odbijamy juz na polnoc i pedzimy w kierunku Gruzji:)

FIRAS Z DAMASZKU

Niewiele mamy zdjec na ktorych jestesmy razem, wiec wrzucamy rodzynka:) Zdjecie wykonal Firas - nasz nowy kumpel z Damaszku. Poznalismy go z samego ranca na starowce i spedzil z nami caly dzien (az do wieczornej degustacji libanskiego piwa w naszym wytwornym hotelu). Fenomenalny chlopak - wesoly, wyluzowany i do tego znajacy miasto jak wlasna kieszen, co nam bylo bardzo na reke:) Pooprowadzal nas po roznych zakamarkach starowki i nagadal sie przy okazji solidnie po polsku. Jak sie okazalo Firas studiowal dwa lata w Krakowie i w najblizszych tygodniach wybiera sie do Polski zeby przerwane studia dokonczyc a moze i osiasc w naszej chlodnej ojczyznie na dobre. Spotkanie bylo korzystne dla obu stron - my mielismy swietnego przewodnika a on trening jezykowy. Zreszta skumplowalismy sie troche, wiec moze zaciagniemy Firasa na falafele w Gdansku:) Natknelismy sie tez na salon naszego glownego sponsora i nie moglismy sie powstrzymac zeby nie strzelic fotki. Zwlaszcza, ze sprzedawczyni, chociaz ubrana tradycyjnie, to jednak pieknie miala skomponowany stroj w kolorach Nokia. N97 do Syrii jeszcze nie dotarl i zrobilismy duze wrazenie przy okazji lansowania sie naszym sprzetem:)
Ps. Wybaczcie, ale nie mozemy odniesc sie do Waszych komentarzy na blogu, bo dostep do strony jest zablokowany (podobnie zreszta jak youtube.com).

czwartek, 1 października 2009

DAMASZEK - KOSZMAR KIEROWCY

Jak sobie przypomne kulturalnych, sympatycznych i cierpliwych kierowcow tureckich to az sie lza w oku kreci. Tam to bylo latwo jezdzic motkiem - luzik po prostu. Damaszek jest Freddiem Krugerem kazdego za kolkiem lub kierownica. Poruszanie sie po tym miescie jest przerazajace. Kierowcy wymuszaja pierszenstwo tak czesto, ze w sumie nie wiadomo kto zly a kto dobry - po prostu wszystko jedzie na raz. Przebilismy sie az na stare miasto i jestesmy cali, ale jak sie rozejrzec to caly ruch drogowy jest na granicy stluczki czy potracenia. Z dwoch pasow robia sie dwa, trzy, do tego jeszcze pojawia sie pieszy, rowerzysta i facet pchajacy wozek z bulkami. Jest naprawde koszmarnie i az trudno sie z tego nabijac. Normalna walka o przetrwanie. Np. taksowkarz tak sie wpychal, ze urwal sobie lusterko o Magdy kufer. Kufer caly, ale lusterko wisialo zmasakrowane a koles pomknal niezrazony dalej, widac nie pierwszyzna dla niego taki incydent. Zmieniajac temat. Fajny mamy hotel. Nazywa sie Orient Palace i znajduje sie przy zabytkowym dworcu kolejowym. Sam zreszta jest zabytkowy, bo przyjmowal podroznikow juz w 1920 r:) Teraz juz go zab czasu mocno ukasil, ale kiedys to musial byc wytworny i przerazliwie drogi obiekt - imponujacy hol, przestronne korytarze, zdobione meble - niezle trafilismy:) Zdazylismy zrobic pare krokow po starowce po czym Magda skwitowala nasze pierwsze wrazenia: warto bylo ryzykowac zycie zeby tu sie dostac:) Jest oszolamiajaco pieknie, ale o tym jutro:) I jeszcze drobiazg z krainy slodyczy. Wyhaczylismy lody smietankowe, ktore smakowaly jak Calypso za komuny. Nie chodzi o to, ze sa takie same (sa nieco podobne), ale wrazenie bylo rownie mocne:) Piter Ty pamietasz smak smietankowych Calypso w 88 -ym?:))
Stan licznikow:
Magda 5093
Darek 4769
Ps. Na zdjeciach motorki przed hotelem i nasza pustynna droga do Damaszku.